Tak jak pisałam wcześniej, dziś udaliśmy się na wycieczkę do Sigiriya. Tamtejszą atrakcją jest Lwia Skała. To taka wielka skała, na której usytuowany został klasztor, pałac, a teren wokół pięknie zagospodarowany. Nie pamiętam dokładnie z którego to wieku, ale kilkanaście liczy z pewnością. Dotarliśmy tam tuk tukiem (Rs. 1000) w około 45 minut. Podróż była całkiem przyjemna, a ruchu na drodze właściwie żadnego (wyruszyliśmy ok. 8:00). Tu widziałam po raz pierwszy słonia poza zoo, ot stał sobie w przydomowym ogródku i spożywał śniadanie :)
Bilet wstępu kosztuje Rs. 3450, co wg ich przelicznika stanowi 30 USD (obydwie waluty są akceptowane, także karty kredytowe) i uprawnia do wejścia do kompleksu, podziwiania fresków oraz zwiedzania muzeum (oprócz nas nikogo tam nie zastaliśmy). To było naprawdę znakomite posunięcie być tam wcześnie rano, gdyż już około 11 zaczęło robić się naprawdę gorąco... Najpierw zwiedziliśmy atrakcje „parteru”, zerkaliśmy to tu, to tam i wdrapaliśmy się na dość spory kamyczek i podziwialiśmy panoramę okolicy. Wejście do galerii fresków odbywa się po metalowych krętych schodach umocowanych na prętach. Znakomite wrażenie być wysoko i widzieć skałę pod sobą... Natępnie zejscie poniżej na wiszący podest i przejscie kilka metrów, aby znależć się na powiedzmy dziedzińcu. Stąd, pośród drzew można podziwiać wejście na górę. Najpierw pokonaliśmy kamienne schody, aby następnie wzbić się na metalową, wisząca na drutach konstrukcję Momentami przejście się korkowało z nadmiaru chętnych i trzeba było odstać dobrą chwilę (najdłużej w jednym miejscu staliśmy ok 4 minut), dość nieprzyjemne uczucie, gdyż w cieniu jest dość chłodno, a dodatkowo wieje tam całkiem silny wiatr. Dla odmiany na samej górze jest ostra patelnia i nie sposób wytrzymać dłużej niż kilka minut w jednym miejscu. Będąc na górze można podziawiać pozostałości pałacu, a właściwie jego fundamenty. Rozpościera się stąd wspaniała panorama na całą okolicę i pobliskie wzgórza. Nie zabawiliśmy tam długo, ponieważ upał był okrutny, a ocienionych miejsc (w sumie chyba tylko jedno drzewo daje cień) raczej nie ma. Zejście odbywało się znacznie szybciej, gdyż akurat nikt nie schodził.
Po zejściu na dół, udaliśmy się na pobliski parking, skąd wzięliśmy tuktuka i pojechaliśmy do Muzeum. Tam, tak jak wspominałam powyżej nie spotkaliśmy nikogo ze zwiedzających. Dokonaliśmy symbolicznych zakupów souvenirów w ichniejszym sklepie i powróciliśmy na parking do naszego pojazdu (w sumie zapłaciliśmy 1200 za przejazd do Dambulli).
Po obiedzie w ulicznej jadłodajni (super ostre curry, które zrobiło na mnie wrażenie swoją ostrością) znaleźliśmy taxi, którym pojechaliśmy do Kandy...