Zanim dotarłam do Dambulli, najpierw wylądowałam w miasteczku Kurunegala. Dotarłam tam lokalnym autobusem (Rs. 76) w jakieś 2,5 godziny. Większości trasy nie pamiętam, bo przespałam, ale nic złego mi się nie stało, mimo że byłam jedyną turystką. Trochę pokręciłam się w okolicy dworca i wsiadłam do kolejnego autobusu (Rs. 64) do Dambulli. Nie zauważyć jak z tyłu autobusu wywiązała się bójka dwóch zazdrosnych kochanków, jeden uciekł, drugiemu dezynfekowałam nos i okolice. W sumie podróż z lotniska zajęła mi jakieś 5 godzin i kosztowała około 1,20 USD.
Dambulla okazała się sporym miasteczkiem, w którym dość trudno o nocleg. Odwiedziłam chyba ze 6 gesthousów, zanim znalazłam 2 pokoje w „A 9 Inn” (koszt Rs. 3300). Dość obskurne, z zimną wodą i średnim jedzeniem.
Do tamtejszych jaskiń, największej atrakcji, nie zdążyłam wejść, bo mimo iż kasa miała być czynna do 19:00, o 17 nie było już żywego ducha. Oczywiście wdrapaliśmy się na górę, ale mimo próśb i błagań strażnik nie chciał nas wpuścić.
Następnego dnia wyprawiliśmy się do Sigiriya, ale o tym w następnym poście...