Tak jak pisałam powyżej, dokonałam przesiadki we Frankfurcie i poleciałam dalej, czyli do Colombo. Zastanawiałam się nad wyborem linii lotniczej i wybór padł na SriLankan Airlines. Wydawało mi się, że będzie to w stylu innych azjatyckich przewoźników z którymi miałam okazję wcześniej się spotkać podczas moich podroży. Jeśli przyrównać ich do Singapore Airlines, to raczej nie chodzą w tej samej kategorii :)Niby nic nie można im zarzucić, ale mam jakieś mieszane uczucia. Obsługa niemalże obrażona, że musi pracować. (gość obok mnie, na oko 60 letni obrabia farmę smurfów na boskim ipadzie, truskawki mu uschły, więc sadzi dynie). Znakomitym wyborem okazał się pomysł zamówienia specjalnego posiłku, gdyż paszę swą otrzymałam jakiś kwadrans przed resztą towarzystwa. Posiłek „non salt added” może nie należy do kulinarnych majstersztyków, ale wizualnie wyglądał o niebo lepiej niż jakiś tam kurczak, spożywany obok. Smakował niczego sobie, czyli tak jak danie bez soli (dla ciekawych: była to ryba, makaron gryczany oraz mafefka z brokułami oraz przystawki). Alkohol na pokładzie leje się strumieniami, może dlatego, ze jakieś 80pct pasażerów stanowią emeryci.Co do samego lotu, to też był w miarę spokojny, nic spektakularnego się nie wydarzyło. Przelot obywał się na standingu 11.277m i chyba tylko raz pilot dodał gazu, bo wznieśliśmy się na prawie 12.000 m. Szkoda tylko, że samolot Airbus A330-200 jest dość mały, i o ile trafi się na dość rosłego współpasażera, to jest całkiem nieswobodnie. Śniadanie było całkiem smaczne, a dobrym rozwiązaniem okazało się zamówienie niestandardowego posiłku, który został wydany mniej więcej 20 minut przed tymi regularnymi.Wprawdzie start odbył się 30 minut po czasie, to jednak nadrobiliśmy to z nawiązką. No i zaczęło się...