W podróż ruszyłam zgodnie z planem, czyli wsiadłam do samolotu 4 stycznia 2012 r. o godzinie 10.40. Lot na trasie WAW – FRA obsługiwany był przez LOT, pasażerów mało, podróż spokojnie nudna, nic spektakularnego się nie wydarzyło. Dochodzę do wniosku, iż nasz narodowy przewoźnik wprowadził ostry cost cutting... Pamiętam jak na tej trasie podawano regularne śniadanie, które obecnie ogranicza się do smętnej kanapki i maleńkiego wafelka. Z wielkiego wyboru alkoholi pozostało tylko białe wino...
Powyższe „niedogodności” rekompensowały mi piękne słońce oraz zjawiskowo piękny, aż po horyzont dywan pierzastych chmur. Przejście przez nie okazało się dość chybotliwe i potrzęsło nami ciutkę, coby nie powiedzieć, że dość okrutnie :)))
Po wylądowaniu musiałam trochę zawęzić ruchy, bo czekała mnie jesce zmiana terminala i długaśna kolejka do odprawy. Na szczęście, wszystko udało załatwić się gładko, pociążek był błyskawiczny, a kolejka, mimo że kilometrowa, to bardzo sprawnie została spacyfikowana.
Do bramki dotarłam spacerkiem i od razu rozpoczął się boarding do CMB, ale o tym w następnym poście...