Wielki Piątek postanowiłam należycie uczcić, na co czekałam właściwie od zawsze. Moim wielkim pragnieniem było obejrzeć na żywo biczowanie i krzyżowanie, które odbywają się w tym dniu w San Fernando, Pampanga. Ciut mi się spieszyło, więc taxi (140P) udałam się na dworzec autobusowy Cubao, skąd pojechałam autobusem Victory Liner (bilet 102P). Następnie spod SM Pampanga jeepneyem za 8P pojechałam do miasta. Byłam jedyną nielokalną turystką, więc jedna panieneczka zaoferowała się, iż będzie ze mną chodziła, ponieważ również w tym celu tu przyjechała. Pokręciłyśmy się trochę, obejrzałyśmy kilka grupek biczujących się kolesi i udałyśmy się na miejscową Golgotę. Tu odbył się show z udziałem wszystkich postaci oraz tłumu gapiów. Było to dość widowiskowe, jednak na mnie największe wrażenie robili ci, którzy okładali się biczami. Trochę to też ściema z tą krwią, bo najpierw się nacinają, np. kawałkiem szkła, albo jakąś drucianą szczotką, a dopiero później okładają i krew tryska. Bez nacinania skóry nic się nie dzieje.
Następnie udałyśmy się w miejsce, gdzie odbywały się krzyżowania. Poprzedzały je najpierw grupki tych biczujących, którzy, mam wrażenie, odkupienia grzechów zeszłego roku doświadczali pod krzyżami. Znów był miliard stopni i zero cienia, więc wytrzymałam tylko do trzeciej trójki chętnych. Super rozwiązaniem byłby własny parasol, niektóre rodziny chroniły się nawet pod tymi ogrodowymi. Obiad spożyłam w Jolliebee, ale ze względu na moją chorobę nie smakował mi w ogóle. W drogę powrotną do Manili udałyśmy się najpierw jeepneyem do SM Pampanga, a następnie autobusem. Cały przejazd trwał około 1,30h. złożona gorączką padłam spać o 17:30 i ta noc nie należała do przyjemnych…