Pozostał mi do zagospodarowania ostatni dzień w Puerto Princesa. Nie czułam się dobrze, więc bez pospiechu udałam się na spacer do miasta. Zaskoczyli mnie ludzie z wycieczki, którzy przez szybę lokalu Chowking dali mi znać, abym do nich dołączyła. Spożyłam wspólne śniadanie, czyli miskę klusek wonton. Następnie udałam się do pobliskim centrum handlowego NCCC na szybkiego szopka i wróciłam do hotelu. Wylogowałam się z hotelu i trycyklem pojechałam na wycieczkę. Uzgodniłam cenę na 600P. i udaliśmy się do więzienia Iwahig. To taki przybytek, ponoć jedyny na świecie, więzienie na otwartej przestrzeni. Więźniowie spacerują sobie po ternie, uprawiają ryż oraz czasami hodują ryby i robią pewnie jesce wiele innych rzeczy. Każdy z nich nosi koszulkę, przy czym jej kolor oznacza wymiar kary. Ci z najcięższymi wyrokami (było ich na ten czas 149) spędzają czas w zamkniętym 2piętrowym baraku. Niestety zamkniętym dla zwiedzających, a może i lepiej, bo nie chciałabym widzieć ich warunków. Pogadałam z kilkoma, bardzo sympatycznymi i wspomogłam ich pieniążkiem na fajki. Zwiedziłam także kościół oraz budynek, który kiedyś służył za kino, a obecnie pełni funkcję sklepu z pamiątkami. Po raz kolejny odczuciem moim była temperatura miliarda stopni i stojące powietrze. Ogólne wrażenie z pobytu w tym miejscu jest dziwne, niby ciarki po plecach, a jednocześnie totalne bezpieczeństwo. Nikt mnie nie nagabywał, nie żądał pieniędzy, pensjonariusze wydawali się całkiem zadowoleni ze swojego losu.
W drodze powrotnej próbowałam odwiedzić jesce farmę krokodyli, ale ze względu na Wielki Czwartek była zamknięta. Podobnie jak ogród motyli. Mój kierowca, abym nie czuła się rozczarowana obwiózł mnie po okolicy oraz urządził przejażdżkę po mieście. Do hotelu wróciłam w sam raz, aby zdążyć spożyć obiad i odświeżyć się przed wieczornym lotem do Manili…