Dziś wróciłam do Kupang. Z Nembraki wyruszyłam ok 09:20. Wyczarterowałam bemo (250.000 IDR). Miałam być jedynym pasażerem, ale jak to bywa w Indo, od razu zaproponowano mi, że ktoś się dosiądzie, że ktoś musi jechać. Oczywiście, nie było problemu, miejsca pod dostatkiem. Uprzedziłam jedynie, że skoro się dosiądzie, to dzielimy koszty równo. W sumie w bemo jechało 7 dorosłych i 4 dzieci. Do portu w Ba’a dotarliśmy po mniej więcej godzinie. Wielkie było ich zdziwienie, że upomniałam się o kasę, a jeszcze większe, że potrafię mówić dość płynnie w bahasie. Jak to jedna z babć skwitowała, nikt nie był tak odważny (a może raczej chamski?), aby obciążać ich kosztami. Summa summarum, zapłaciłam 50.000 IDR i nie chciałam reszty.
W porcie, przy kasie kłębił się mały tłumek. Jak zwykle ignorując białych. Bardzo mnie to vq, więc w takiej sytuacji używam swojej śpiewki, iż pomimo, że jestem bule, nie jestem głupia i stoję tu, bo chcę kupić bilet. Nabyłam w sumie 5 biletów, dla siebie oraz moich francuskich znajomych (ich klasa VIP kosztowała 150.000 iDR). Prom oczywiście opóźnił się, tym razem o ponad 2 godziny. Podróż była dość monotonna, nie licząc kwestii piłkarskich, które kolesie chcieli omówić (wiadomo, Euro, Hiszpanie, Dudek, etc.).
Tym sposobem, nie udało mi się dotrzeć na lotnisko w Kupang, gdzie zamierzałam nabyć bilecik i jesce tego samego dnia się przemieścić. Tak więc, kolejną noc spędzam w Hotelu Pantai Timor (ekonomisi 140.000 IDR). Na kolację udałam się ponownie na Jl. Garudę, na której zjadłam najlepsze jak dotąd mie bakso (oszałamiająca cena 9.000 IDR).
Zamieszczam ten post i spadam spać, bo jutro zapowiada się długi dzień…