Po dlugiej nieobecnosci w necie, dzis nastal ten dzien, ze mamy dostep do swiata.
Obecnie jestesmy w Senggigi na Lombok, z ktorego wylatujemy we wtorek rano i stacjonujemy 2 dni na Bali. 4 grudnia o polnocy, tzn w nocy z 3 na 4, leciemy do Singapuru, w ktorym zostajemy do 10 grudnia. Niestety, nasze wakacje koncza sie 11 grudnia, choc ja rozwazam kwestie pozostania tu na dluzej...
Ostatni tydzien spedzilysmy na masienkiej rajskiej wysepce - Gili Nanngu. Byczac sie i nic nie robiac opalalysmy sie, snoorkowalysmy, gralysmy w karty - zwlaszcza w macao i przyjmowalysmy pysznosci. Bylo naprawde super, niesamowity spokoj, bo oprocz staffu wyspy, liczacego 25 osob, oprocz nas trzech w porywach bywalo 9 turystow. Tak nam wlasnie uplunal najbardziej leniwy tydzien tego wyjazdu.
W chwili obecnej przed nami najprzyjemniejsza rzecz - szopink. Poniewaz, az do teraz ograniczalysmy sie z kupowaniem i noszeniem czegos wiecej niz nasze ukochane plecaki, teraz jest ten moment, ze pofolgujemy sobie do woli i limitu dozwolonego bagazu. Agnieszka obiecuje, ze zostawia wszystkie kosmetyki, czyli jakies pol plecaka, Dorota zostawia spodnie oraz xiazki, a ja kupie dodatkowo torbe na mysiopika oraz damska podreczna i tym sposobem bede miala jakies 10 kilo do przodu.
Pochwale sie, gdyz od lat jestem zakochana w mlodym Buddzie, to nabylam juz 2 przecudnej urody maski oraz licze na jesce jeden niewielki postumencik do mojego oltarzyka. Poza tym, targowanie jest moim hobby, to mam naprawde niezly ubaw z przekomarzaniem sie z ulicznymi sprzedawcami, a ze wskaznik mojej asertywnosci jest na odpowiednio wysokim poziomie, to moge to robic godziami, czym oczywiscie wkurzam dziewczeta, hahahaha.
O ile znajde czas, to chetnie opisze nasze dalsze przygody po wyjezdzie z Jakarty, a zapewniam Was, ze jest o czym pisac i czytac, bo wiele sie zdarzylo, wiele przeszlysmy, a przede wszystkim poznalysmy mase ciekawych ludzi, ale o tym juz innym czasem. Teraz pora na obiad, Bintanga i popoludniowa rundke karciana. Poza tym, dzis mam wyjscie, wiec musze sie odpowiednio przygotowac..
Dzisiejszy, ostatni dzien na Lombok uplynal mi dosc sentymalnie. Bylo mnostwo wzruszen, smiechu oraz jak zawsze przygod.
Wczoraj postanowilam poplynac na Gili Air, na ktorym rok temu spedzilam cudowne 10 dni. Jak postanowilam, tak zrobilam, a wlasciwie zrobilysmy, bo dziewczeta daly sie namowic na wycieczke.
Standardowo wstalysmy o swicie, ja wstaje jako pierwsza, poniewaz musze swoje podreptac, wiec kury nam pialy o 6.30. Po sniadaniu udalysmy sie na poczte, z ktorej poslalysmy kartki do Was oraz po dobior naszego prania. Niestety, w tej wilgotnosci rzeczy szybka staja sie zatechle, wiec sukcesywnie oddajemy je do odswiezenia. Zaopatrzone w swiezutka odziez, ochoczo powrocilysmy do hotelu, aby dokonac stosownej przebierki oraz ruszyc w droge.
Jesce slowem wstepu, zanim ruszylysmy na poczte, tuz obok naszego hotelu spotkalysmy jakiegos gwizdka, ktory zaoferowal nam uslugi turystyczne. Poczatkowo, bylam niechetna i odpowiedzialam, ze wszystko juz widzialam, nigdzie nie potrzebuje jechac, i w ogole to pergi ke laut, co znaczy spadaj do morza. Ciekawosc wygrala i dopytalam how much and why so much. I wcale nie okazalo sie tak drogo, bo tylko 130.000 Rp (czyli jakies 13 usd) za podroz lodzia w te i z powrotem. Lodz byla tylko dla nas trzecg, spora, z plywakami, wiec calkiem bezpieczna. Wprawdzie dziewczeta wolaly pojechac samochodem do Bangsal i tam wziac lodke, ale z wlasnego doswiadczenia wiem, ze to calkiem trudne zadanie, w tym sensie, ze bardzo latwo dac sie okantowac. Ja w zeszlym roku przeplacilam za lodke jakies 10 razy, wiec wiem o czym mowie. Suma sumarum, wzielysmy te lodke i poplynelysmy.
Podroz byla malownicza, po lewej stronie szeroki przestwor oceanu, a po prawej skaliste, klifowe urwiska Lombok. Dzien wczesniej wzielysmy z Agnes skuter i udalysmy sie na przejazdke, o dystansie ok 30 km w jedna strone. Droga na tym urwisku jest przecudnej urody, wlasciwie to jest jeden ciag serpentyn, ostre zjazdy i jeszcze dluzsze podjazdy. Tak, czy inaczej warto tu byc, aby sie o tym przekonac. Wracajac do naszego rejsu, to trwal okolo godziny w jedna strone, byl calkiem spokojny, poniewaz morze bylo uspokojone o poranku. Nasza zaloga byla doborowa, czyli mlody, prezny dynamiczny sternik o imieniu Awal oraz jesce jeden gwizdek, ktory bardzo wdziecznie sie prezyl oraz usilnie mnie urabial - Buddy. Moje spostrzezenie jest takie, co potwierdzaja inni, ze ja po prostu za duzo gadam i ciut za bardzo sie usmiecham, stad tez mam mnostwo przyjaciol, z czego bardzo sie ciesze!
Widok zblizajacych sie malenkich wysp Gili byl cudowny, tak, ze lzy wzruszenia zalaly mi oczy. Po zakotwiczeniu ochoczo powedrowalysmy do Gita Gili, czyli tam, gdzie byl cel mojej podrozy. Wlasciwie to szlam z dusza na ramieniu, bo byc moze nikt mnie nie pamieta, zrobie z siebie idiote, ze jechalam przez pol swiata, aby powiedziec im hello, albo tez nikogo znajomego nie zastane. Ale raz kozie smierc, skoro jestem w poblizu, to musze sie przekonac o slusznosci mojej decyzji.
Teraz wiem, ze decyzja byla sluszna. Chlopaki, czyli Madi, Sas oraz Gas poznali mnie od razu, serdecznie sie usciskalismy i padlismy sobie w przyslowiowego niedzwiedzia. I to byl ten najbardziej wzruszajacy moment. Starym zwyczajem zasiadalam przy barze, napilam sie Bintanga oraz rozegralam 3 partyjki mojej ulubionej gry karcianej, ktorej notabene nauczyl mnie Madi, czyli Shithead'a. Przez rok zaszly duze zmiany, glownie takie, ze chlopaki sie roztyli, bo pija za duzo Bintanga, zapuscili wlosy - Madi oraz Gas, a Sas skrocil swoje dready do jeza. Poza tym mocno rozbudowali swoja infrastrukture, czyli dostawili nowe bungalowy z air-con, dobudowali kilka lezanek na plazy oraz rozstawili wiecej hamakow. Przybylo im takze gosci, tym razem glownie z UK oraz Szwecji. Jedna piekna Szwedka probowala uczyc sie jezyka language, ale przelozenie pomiedzy angielskim - szwedzkim - a bahasa szlo jej dosc opornie. Nastepnego wzruszenia doznalam w pobliskim sklepie, w ktorym ekspedient rowniez mnie zapamietal, jako te dla ktorej codziennie sprowadzal swieze owoce oraz czekolade. Jak zawsze poprosilam o ananasa, ktorego mi na poczekaniu obral. Tak soczystych owocow w Polsce nie uswiadcze, a szkoda, bo to czysta przyjemnosc.
Skoro juz tam bylysmy, to rowniez posnorkowalysmy, bo rafa przy Gota Gili jest cudowna. Koral jest ubarwiony kwieciscie, glownie rozowo-zolty, a formy jego sa zaskakujace. I tym razem towarzyszylo nam mnostwo ryb, ktorych nie mialysmy okazji zobaczyc na Gili Nanggu. Niestety, tym razem nie widzialam zolwi, ktorych cala kolonie widzialam w zeszlym roku. Moze nastepnym razem bedzie jesce piekniej.
Przyjelysmy smaczny obiad, czyli grillowane red oraz white snappers, ktore zwyczajowo griluje sie na suszonych kokosach. Zapilysmy Bintangiem i szczesliwie nasycone zaczelysmy zbierac sie do drogi powrotnej. Nasz sternik zaczynal sie niepokoic, gdyz w tej okolicy popoludniami zaczyna mocno wiac, robi sie wieksza fala, wiec warunki do plywania sa srednie. Wlasciwie to klusem pognalysmy do lodki, bo byla juz 4, a o 6 zaczyna sie sciemniac, czyli tuz po zachodzie slonca. Szybkie pozegnanie, kolejne lzy wzruszenia i obietnica, ze tam jesce wroce (byc moze w Olem). Brother Sas mocno namawial mnie na zamieszkanie z nim, poniewaz jako katolik czyje sie samotny na wyspie muzulmanow, ale jednak nie uleglam jego namowom. Poki co, mam jego obietnice, iz moze byc moim sponsorem, jest chodzi o wymogi wizowe, czyli pobyt dluzszy niz 1 miesiac. Juz rozwazam taka opcje.
Droga powrotna okazala sie duzo ciekawsza, poniewaz sytuacja na morzu byla calkowicie odmienna od tej porannej. Morze bylo wzbuzone, fala wysoka, a z plywakow chlapalo jak rzadko kiedy. Efekt byl taki, ze bylysmy przemoczone do ostaniej nitki. Ja, zauroczona faktem bycia na lodce siedzialam na dziobie i moglam udawac, ze jestem na Titanicu. Skoro to pisze, to jednak nie byl to Titanic, udalo sie szczesliwie doplynac. Uhahane po pachy i calkowicie mokre stanowilysmy nie lada sensacje na plazy, na ktorej siedza tylko nareczni sprzedawcy wszelkich cudow. Z niektorymi wczesniej zaprzyjaznilam sie podczas targowanie, wiec bylo dosc wesolo. Poza tym bylysmy tez cudem natury na ulicy, ktora tego dnia byla mocno sloneczna.
Tak wlasnie wygladal moj pierwszy grunia 2008 roku.
Rano, o 9 naszego czasu lecimy na 2 dni na Bali.