22.11.2012 14:10
I jestem na Lombok. Miło sprawnie, bez opóźnień. Ucięłam miła pogawędkę z gościem siedzącym obok mnie, zaskoczył mnie, że Polskę kojarzy z Lewandowskim, choć wcale zdziwiona być nie powinnam, gdyż większość lokalsów interesuje się piłką i oglądało transmisje EURO.
Oczekując na bagaż rozmawiałam z pewną panią, ubraną porządnie jak przystało na muslim. I wcale mnie to na początku nie zastanowiło, iż ona mówi do mnie po angielsku, a ja jej odpowiadam w bahasie. Dopiero po chwili, powtórzyła, iż mieszka od 24 lat w Amsterdamie, a przybyła z wizytą do siostry. Trochę było przy tym śmiechu. Zaproponowała mi, że sistra odbiera ją z lotniska i jadą w kierunku Senggigi, więc śmiało mogę do nich dołączyć. Podróżowaliśmy całą rodziną muslim, łącznie z babcią, panie ubranie od stóp do głów, a pan w stosownym tutejszym kapelutku. Podróż minęła dość szybko, coś ok. godziny, ostawili mnie pod drzwi Lina Cottages i nie pozwolili sobie zapłacić (ciut zostało w kieszonce, bo taxi z lotniska kosztuje 250.000 IDR).
Lina Cottages to dość przyjemne miejsce, pokój bez śniadania kosztuje 150.000 IDR, jest a/c i internet. Za sąsiadkę mam Australijkę Jenny, która obecnie boryka się z problemem wydostania 4 lokalnych młodziaków z więźnia. Nieszczęśni trafili tam za bojkę z nachlanym Australijczykiem na Gili T, gdy stanęli w obronie obłapianej Hiszpanki. Jednym z groźniejszych przewinień jest atak na turystę, a wszechobecna korupcja dołuje wszystkich. Codziennie dostarcza im posiłki do oddalonego o ok. 40 km więzienia i organizuje zrzutkę na ich wykup (12 mln per głowa). Sama boryka się z infekcją skóry oraz złamaną kostką, których doznała również na Gili T.
Mój czas w Senggigi upływa całkiem przyjemnie. Pierwszego wieczoru spotkałam się z Ariem, poznałam lokalnym kumpli, dnia następnego wszyscy mnie zagadywali. Dokonałam zakupów w sklepie z pamiątkami BAYAN, do którego mam duży sentyment (świetne rękodzieło i takież również ceny). Napiłam się kawki ze starą znajomą, właścicielką sklepu Cokolat, spotkałam też innego kumpla Roby’ego. Tak mi upłynął dzień, a deszcz pokrzyżował moje plany beachingu…
Wieczorem jedziemy z Ariem do Mataram, aby spotkać jego znajomych z roboty (obecnie pracuje w urzędzie odpowiedzialnym za tutejszą infrastrukturę). Jutro, niestety wracam na Bali i spędzam tam moje ostatnie 4 dni w Indo. Zaczynam już doświadczać syndromu powrotu…