I tak jak się to zapowiadało, to był długi dzień. O świcie udałam się na lotnisko El Tari celem zakupu biletu. Plan był taki, że lecę, albo na Sumbę, albo na Alory. Sprawdziłam cenę biletów, kupiłam bilet w Merpati i poleciałam na Alory (Sumba była 2x droższa).
Tym sposobem ok. 8:00 znalazłam się w Kalabahi, stolicy wyspy Alor. Lotnisko Mali, jak większość regionalnych lotnisk Indo nie oszałamia wielkością. Rozładowanie samolotu trwało dobre kilkanaście minut, oczywiście, odbywało się to ręcznie, nawet wózek z bagażami ciągnięty był przez Ziutków. Z lotniska wzięłam taxi, cena jest ustalona na 25.000 IDR per person, wreszcie coś dla solo podróżników. Sprawdziłam kilka lokalnych hoteli, większość w cenach zaporowych >180.000 IDR za brudne, zatęchłe nory. W rezultacie, mieszkałam w hotelu Pelangi Indah (Jl. Diponegoro 100), gdzie za pokój z a/c liczą sobie normalnie 185.000, ale mnie policzyli 125.000 IDR +10%podatku. Jest to chyba jedna z lepszych opcji w mieście, centralnie położony vis a vis muzeum, tuż obok smacznej resto – Depot BuAntho’s.
Zdążyłam tylko wejść do pokoju, a już pojawił się koleś oferujący wycieczki po okolicy. Był dość namolny, ale zgodziłam się popołudniu pojechać na wycieczkę do okolicznych wiosek. W jego samochodzie spotkałam Finkę, która następnego dnia udawała się na Kepę. Ja, pomimo, że dzwoniłam do nich wcześniej i wiedziałam, że są full, to liczyłam, że coś się i dla mnie zwolni. O poranku zdążyłam odwiedzić jesce Muzuem 1000 Moko. Jak dla mnie, jedno z lepszych muzeów w Indo. Bogata kolekcja tutejszych tradycyjnych miedzianych (?) bębnów moko, które przywędrowały z Wietnamu, a które są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Trochę lokalnych tkanin ikat, kolekcja starej porcelany i banknotów. Wejście free, mile widziane datki. Tam na miejscu poznałam się z uroczą starszą kustoszką Paulinę, która jest kopalnią wiedzy o regionie, a także okazała się bardzo pomocna w zorganizowaniu mi kolejnych wycieczek.
Po południu pojechałam na wycieczkę. Najpierw udaliśmy się do tradycyjnej wioski Takpala. Staram się nie oglądać takich miejsc, bo nie lubię sztucznego folkloru dla turystów. W tej wiosce nadal mieszkają ludzie – obecnie 9 rodzin, choć wiele rodzin, ze względu na duża odległość do szkoły, przeniosło się do miasta. W wiosce jest kilka tradycyjnych domów, które zbudowane na palach liczą do 4 pięter – każdy poziom jest dedykowany innym celom, i tak, jest tam: kuchniojadalania, sypialnia, magazyn i coś jakby stryszek. Można wejść do takiej chałupiny i po drabinie wdrapać się na sam szczyt. W jednym z takich domów zostaliśmy poczęstowani kawą, hodowaną w zagrodzie oraz ananasami z lasu. Na miejscu spotkałam 2 Niemców, którzy regularnie od kilku lat przyjeżdżają do tej wioski na urlop. Spędzają tam 3 tygodnie, a kolejne 3 pracują w lokalnym sierocińcu, prowadzonym przez niemiecką Mamę Putih. Kupiłyśmy jakąś biżu wyrabianą przez lokalne kobiety i udaliśmy się do drugiej wioski.
Nazwy tej drugiej wioski niestety nie pamiętam. Była znacznie mniejsza niż poprzednia, a główną jej atrakcją były 3 bębny moko. Tamtejszy tatko dał nam koncert gry na tych instrumentach, obejrzeliśmy zagrody, nowonarodzone dzieci i pojechaliśmy dalej.
Na koniec naszej wycieczki, udaliśmy się w kierunku wioski Alor Kecil, aby obejrzeć proces wyrobu ceramiki. Zostaliśmy zaproszeni do jednego domu, poczekaliśmy chwilę i rozpoczęła się prezentacja. Z kupki gliny, pewna starsza pani wyrobiła 2 piękne misy. Niestety, piec nie był rozpalony, więc nie mogłyśmy zakupić ich wyrobów, a te które były już gotowe, były sporych rozmiarów.
Następnego dnia wzięłam ojek i udałam się na objazd wyspy. Fajne widoki, fiordy niczym w Norwegii, wysokie góry i morze. Odwiedziłam 2 plaże, posnurkowałam (woda dość chłodna, a prąd dość silny) i wieczorem wróciłam do hotelu. W hotelu poznałam moją sąsiadkę ibu Sarcenę, lekarkę z Ambon.
To były 2 szybkie dni na Alor. Ponieważ nie planowałam trekkingów w górach, nie znalazłam hotelu na plaży, to uznałam, że czas znowu się przemieścić. Po raz kolejny zmuszona byłam wrócić do Kupang, gdyż Alory nie mają połączenia innego niż do Kupang. Spędziłam kolejną noc w tym mieście, spotkałam znajomych i dnia następnego poleciałam na Bali…