Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Po trzech dniach postanowiłam ruszyć się, wrócić do KalTimu, aby zobaczyć trochę lasu. Derawan opuszczałam w towarzystwie nowopoznanej pary Holendrów oraz Erica (któty przeżył samotną noc na Sangalaki). Wzięliśmy łódkę z naszego GH – koszt 500.000 IDR łącznie z transportem na lotnisko w Berau i po około 3 godzinach byliśmy na miejscu.
I tam się rozdzieliliśmy, oni polecieli do Banjarmasin, a ja pojechałam do Berau.Celem mojej dalszej podroży była Sangatta. Umówiłam się z kierowcą, iż po zmianie samochodu ruszę w dalszą podróż za 250.000 IDR (5h jazdy). Pobyłam kilka godzin w tym mieście, jak dotąd zajmuje bezapelacyjnie pierwsze miejsce na mojej liście najbardziej odrażających miejsc. Brud, syf i ubóstwo. Nikt tu kompletnie nie mówi po angielsku, czystą bahasą też nie grzeszą, a przy tym jesce mowią z taką prędkością, że mało im żęby nie powypadają. Przez cały dzień nie widziałam żadnego turysty, nie wspominając o białym. Dlatego też postanowiłam nie pchać się na prowincję i wdrożyć w życie plan B. Wybawienie przyniósł mi nauczyciel angielskiego, pomógł znaleźć w miarę sensowny hotel (sensowny nie znaczy, że nie jest syfiasty, mieści się na Jl Durian I) i poświęcił mi kilka godzin, abym na spokojnie kupiła bilet. Tak więc, lecę najpierw do Balikpapan, zmieniam samolot i lecę do Palu na Sulwesi. Ta opcja wygrała, bo była najtańsza…