Do Hong Kongu dotarłam bezproblemowo. Na początku było trochę turbulencji, ale później się uspokoiło. Za sąsiada miałam gościa z Republiki Południowej Afryki (białego) oraz Afroamerykankę ze Stanów. Obydwoje słuchając muzyki nucili dość donosie, a on jesce jakieś układy choreograficzne wykonywał…. Jacek D. umilił mi tę podróż…
Tak jak poprzednio, serwis pokładowy bardzo poprawny, ale bez wodotrysków. Żadnych gadżetów, typu skarpety, czy zaślepki oczne nie otrzymaliśmy. Dla odmiany (od niepamiętnych czasów) spożyłam posiłek standardowy i żyję. Tak w ogóle to podróż była fajna, większość pasażerów popiła (spodziewałam się nawet tańców), integrowała się wokoło, a i obsługa była jakaś taka procliencka (Rumunka, Greczynka i panna z Płd. Afryki w naszym sektorze). Te 6h minęły expressowo.
Do Hong Kongu dotarliśmy o 21. Immigration przeszłam bezproblemowo, nawet weryfikację temperatury przeszłam pozytywnie. Podczas stania w kolejce spotkałam kolejną polską parę. Wspaniałą! Co więcej, trasa nam się pokrywa, podróżujemy jutro do Clark, wprawdzie różnymi liniami, ale o jednej porze. Jest dobrze!
Namówiłam ich i noc spędziliśmy na lotnisku. Jakoś tak nie widziałam sensu jazdy w tę i z powrotem, aby położyć się na 5h. Tak więc, zaprowiantowaliśmy się w sklepiku, spożyliśmy kilka bronxów, Tomek wyjął kabanosy targane z Polski i nawet daliśmy radę na niezłą kimkę. Wszystko to odbywało się na Terminalu 2. Nikt nas nie niepokoił, nie interesował się, a takich jak my było więcej.
Po odświeżeniu, śniadaniu udaliśmy się do odprawy i polecieliśmy do Clark, ale o tym tradycyjnie w następnym poście...